Mam wrażenie, że nasze relacje ze zwierzętami oscylują teraz między dwoma skrajnościami. Z jednej strony niechęć i strach, z drugiej „uczłowieczanie”, czyli antropomorfizacja (przypisywanie cech ludzkich). Jedno i drugie wydaje się wynikać z totalnego oderwania współczesnych ludzi od realnej, przyrodniczej rzeczywistości. 

 

Nie taki straszny wilk... 

Człowiek zawsze bał się drapieżników. Jest to oczywiście ewolucyjnie uzasadnione, bo nakazywało zachować ostrożność w obliczu zagrożenia. Niedźwiedź to nie miś, a tygrys nie kociaczek. Jednak prehistoryczne grupy łowców Homo sapiens to również byli bardzo skuteczni zabójcy. Tam, gdzie się pojawiali następowało wymieranie megafauny, czyli gatunków dużych zwierząt, głównie ssaków. Zjawisko to nosi nazwę overkill (wymieranie wskutek intensywnych polowań w paleolicie). Na przykład w Australii i Nowej Gwinei stało się to około 50 000 lat temu, a w obu Amerykach około 13 000 lat temu, zbiegając się w czasie z wczesnymi migracjami ludzi do tych regionów. Wymarło wtedy ponad 60% wszystkich gatunków megafauny na całym świecie, czyli na przykład nosorożce włochate, mamuty, tygrysy szablozębne.  

 

 

Obecnie jesteśmy jako gatunek większym zagrożeniem dla drapieżników niż vice versa. One doskonale to wiedzą i dlatego starają się nas unikać. Wilki są bardzo płochliwe, obserwują ludzi z ukrycia i nie wchodzą im w drogę. Młode osobniki czasami są ciekawskie, jak to młodzież, jednak nie atakują ludzi, a z wiekiem skłonność do ryzyka i przygód im przechodzi (skąd my to znamy...). Mimo to mamy teraz do czynienia z niezwykłą medialną nagonką na wilki, które rzekomo podchodzą do ludzi i gospodarstw, są agresywne i niedługo chyba dowiemy się, że kogoś zaatakowały w jego własnym łóżku. Czy coś jest na rzeczy? Przede wszystkim wilki zwykle w takich sytuacjach mylone są z psami, a zdziczałe psy, które nie czują strachu przed człowiekiem, rzeczywiście mogą być groźne. Ponadto populacja wilka rzeczywiście zwiększyła się dzięki objęciu tego gatunku ochroną w roku 1998. Migrując ze wschodniej Polski i Karpat, dotarły do zachodnich województw, a nawet do Niemiec. Pojawiły się w Sudetach, a nawet pod Wrocławiem, o czym całkiem niedawno przyrodnicy nawet nie śmieli marzyć. Jest to wielki sukces prawa ochrony przyrody, ponieważ drapieżniki te pełnią bardzo ważną rolę w ekosystemach leśnych: regulują liczebność zwierzyny płowej i dzików oraz dokonują selekcji, gdyż polują głównie na słabe, chore i stare zwierzęta.

 

Jak widać pełnią one te same funkcje, co łowiectwo – w sytuacji braku drapieżników odstrzały selekcyjne muszą być robione przez myśliwych. Tyle tylko, że drapieżniki robią to lepiej. Zatem są konkurencją i budzą niechęć, a nawet uznawane są za szkodniki. Stąd biorą się pomysły, by zdjąć z tego gatunku ochronę gatunkową i przywrócić odstrzał. Nie jest to zasadne ani z przyrodniczego punktu widzenia, ani z powodu rzekomego zagrożenia dla ludzi. Zdrowe i nie oswajane przez ludzi wilki nie atakują ludzi. Jak można przeczytać na najlepszej stronie www dotyczącej tego tematu, prowadzonej przez naukowców ze Stowarzyszenia dla Natury Wilk: „W Polsce, od zakończenia II Wojny Światowej do momentu objęcia wilka ochroną nie zarejestrowano przypadków ataków zdrowych wilków na ludzi. Istnieją natomiast takie relacje z lat wcześniejszych, a dotyczą one najczęściej osobników chorych na wściekliznę. (...) Przez 19 lat ochrony gatunkowej nie zdarzyły się w naszym kraju żadne przypadki pogryzienia ludzi przez wilki. (...) W połowie 2018 r. doszło w dwóch odległych regionach Polski (Bieszczady i Puszcza Notecka) do pokąsania pięciu osób przez te drapieżniki. W obu tych miejscach szybko zidentyfikowano sprawców i dokonano ich legalnych odstrzałów, po których ataki ustały. (...) Oba wilki łączył młody wiek, ograniczony do dwóch-trzech metrów dystans ucieczki przed człowiekiem i tzw. uwarunkowanie pokarmowe, czyli przyzwyczajenie przez ludzi do pokarmu pochodzenia antropogenicznego. Oba wilki nie były chore na wściekliznę. (...) Przypadki agresji wilków w stosunku do człowieka są zjawiskiem niezmiernie rzadkim. Każde takie doniesienie wymaga wnikliwej analizy, nierzadko z zastosowaniem zaawansowanych narzędzi badawczych. Powodem jest to, że spanikowani ludzie mają tendencję do przesady, a czasami po prostu zmyślają” (https://www.polskiwilk.org.pl/wilk/fakty-i-mity/zuchwale-wilki). 

Niestety cały czas tkwią nam w głowach horrory z wilkołakami w roli głównej albo bajanie o Czerwonym Kapturku.

 

 

Pamiętajmy jednak, że znaczenie obu tych motywów jest symboliczne, a nie dosłowne, o czym mówi bogata literatura z zakresu interpretacji mitów i baśni w psychologii i antropologii. Współcześnie o wilkach pisane są książki dla dzieci, które przedstawiają te zwierzęta w realistyczny z punktu widzenia ekologii sposób, podkreślając ich rodzinny charakter i rolę w przyrodzie. Dobrym tego przykładem jest przyrodniczy komiks dokumentalny „Wilki. Historie prawdziwe" autorstwa Michał Figura oraz Aleksandry i Daniela Mizielińskich, wydane przez Wydawnictwo Dwie Siostry (https://wydawnictwodwiesiostry.pl/katalog/wilki.html). Możemy w nim między innymi poznać „prawdziwe losy konkretnych wilków. Między innymi Luny – szczeniaka, zabranego z górskiego szlaku przez turystów, którzy myśleli, że to pies; Junga uwolnionego z wnyków; Miko i Kampinosa, którzy zostali wyleczeni po potrąceniu przez samochód i wypuszczeni z powrotem do lasu.” 

 

...ale też nie pluszak 

Przeciwieństwem panicznego strachu przed dziką naturą jest tzw. Efekt lub Syndrom Bambiego, czyli postrzeganie dzikich zwierząt jako słodkich i uroczych oraz generalnie kreowanie wyidealizowanego i naiwnego stosunku do przyrody. Termin ten został zainspirowany filmem animowanym Walta Disneya “Bambi” z 1942 roku, w którym emocjonalnym punktem kulminacyjnym jest śmierć matki głównego bohatera z rąk myśliwego znanego tylko jako "Człowiek".  Syndrom Bambiego przejawiają podobno głównie mieszkańcy miast nie mający ani codziennego kontaktu z przyrodą ani rzetelnej wiedzy przyrodniczej. Ich empatyczne zachowanie może, mimo dobrych intencji, przynieść więcej szkody niż pożytku, kiedy na przykład litują się nad samotnymi młodymi ptaszkami, zajączkami i sarenkami. Jeśli nie są one ranne to najprawdopodobniej po prostu czekają na rodziców i należy je pozostawić w świętym spokoju. Lasy Państwowe (LP) i organizacje ekologiczne prowadzą liczne działania edukacyjne na ten temat. Dokładne instrukcje, jak postępować w różnych sytuacjach można znaleźć na stronie LP: „Pamiętaj, że pozostawione w zaroślach młode zwierzęta nie muszą być porzucone. To taktyka matek na przetrwanie osesków. Dlatego nie zabieraj młodych zwierząt z lasu, obserwuj, upewnij się, że jest bezpieczne i pozostaw. Domem dzikich zwierząt jest las.” (https://www.lasy.gov.pl/pl/informacje/infografiki/nie-zabieraj-zwierzat…

 

Innym przejawem bambinizmu jest kupowanie dzikich zwierząt w prezencie i traktowanie jak zabawki. Ostatnim krzykiem mody są małpki. Świetnie skomentował to biolog i zootechnik Krzysztof Stegmann na łamach Wprost: „Scenariusz przyszłych zdarzeń w takiej rodzinie ze „śliczną małpką” właściwie można zarysować z prawie stuprocentową pewnością. Chwilowy zachwyt, a potem nie tylko demolka w mieszkaniu, ale przede wszystkim zagrożenie zdrowia, a nawet życia ludzi. Małpki – najczęściej kupowane – takie jak kapucynki, tamaryny, marmozety, są zwierzętami, które żyją w grupach, one nie będą się dobrze czuły w pojedynkę z istotami nie ze swojego gatunku. Nie mają dostępu do naturalnych bodźców, których doświadczyłyby w środowisku naturalnym, dlatego będą przejawiały nienaturalne zachowania: mogą być agresywne, mogą ranić, kaleczyć, atakować ludzi, nie mówiąc o niszczeniu mebli. (...) Takie zwierzęta walczą o zasoby i – jeżeli np. nawiążą jakąś relację z dorosłym w rodzinie, który będzie je karmił – przypuszczalnie mogą być agresywne wobec dzieci, z którymi będą konkurować. Jeżeli zjawią się w mieszkaniu goście lub zwierzę, którego nie zna – może to zadziałać jako bodziec wyzwalający napady agresji.” 

 

 

Innym skutkiem takiego infantylnego podejścia do zwierząt są próby ukrywania przed zwiedzającymi w zoo, szczególnie dziećmi zupełnie naturalnych w świecie zwierząt zachowań. Parę lat temu w poznańskim zoo była afera o osły, które kopulowały na swoim wybiegu budząc zgorszenie. Zwiedzającym nie podoba się też widok zupełnie normalnego odżywiania, chociaż zapewne większość z nich nie jest na diecie wege. We wspomnianym wcześniej wywiadzie ekspert wspomina, że „Ludzie nagminnie nakładają kalki ze świata ludzkiego na zwierzęcy i wszystko im się miesza. Jeden z ostatnich trendów: ludzie nie życzą sobie oglądać w ZOO zwierząt, które jedzą surowe mięso – nie są w stanie znieść widoku nogi krowy zjadanej przez lwa czy tygrysa. Mówią wyraźnie władzom ogrodów zoologicznych, że to rani ich uczucia. Czyli dorośli ludzie uważają, że lew żywi się… marchewką.” (https://www.wprost.pl/kraj/11205997/malpka-na-komunie-ekspert-to-szalen…)” 

Pamiętajmy, że śmierć jest stałym i niezbędnym elementem przyrody, sieci pokarmowych i równowagi ekologicznej. Drapieżniki zabijają ofiary w sposób krwawy i brutalny, ale nie jest to też okrucieństwo w ludzkim rozumieniu tego słowa. Nie zadają przecież cierpienia specjalnie, nie jest ono ani dobre, ani złe. Po prostu w naturze nie ma nic sentymentalnego. 

 

Bądźmy realistami 

Nie bójmy się dzikich zwierząt, ale też nie wchodźmy im bez potrzeby w drogę i nie traktujmy jak maskotki. Jeśli spotkamy dzikie zwierzę w pięknych okolicznościach przyrody to należy po prostu spokojnie się oddalić. Nie przesadzać z fotografowaniem z bliska, a już w szczególności z selfiaczkami. I w żadnym przypadku nie dokarmiać, bo w ten sposób przyzwyczajamy dzikie zwierzaki do zbliżania się do ludzi i ich siedzib, grzebania w śmietnikach, a nawet.... żebrania. Wiele lat temu w Dolinie Kościeliskiej w Tatrach mieszkał sobie lisek-żebrak, który podchodził bardzo blisko do turystów. Turystów to bawiło, ale takie spotkania często kończą się dla zwierząt tragicznie, stąd prośby Tatrzańskiego Parku Narodowego o ich niedokarmianie i liczne kampanie edukacyjne na ten temat. Jeśli wilczyca lub niedźwiedzica nauczy swoje młode szukania pokarmu w pobliżu ludzi, stanowiąc dla nich zagrożenie, odstrzelona będzie nie tylko matka, ale cały miot. (Na temat odpowiedzialnej turystyki pisałam tutaj: O czym odpowiedzialny turysta wiedzieć powinien | Uczelnie WSB Merito). 

Zobacz także